Będąc na pięciotygodniowej wyprawie po Azji Centralnej mieliśmy okazję zobaczyć coś niesamowitego! Szwendając się po Osz Bazarze ze znajomymi natrafiliśmy na chętnego do pogawędki sprzedawcę ryżu. Od słowa do słowa dowiedzieliśmy się, że w tą niedzielę niedaleko lotniska pod Biszkekiem (jak wygląda Biszkek? a tak!) odbędzie się „kozłodranie”. Nie do końca wiedząc czego się spodziewać, ale bardzo podekscytowani zadzwoniliśmy jeszcze rano do sklepikarza, by potwierdzić, że coś się będzie działo. Powiedział, że pierwsi zawodnicy z końmi już się zjeżdżają, więc wskoczyliśmy do naszego mechanicznego rumaka i wyruszyliśmy w drogę.

Po minięciu największego w Azji Środkowej targowiska z ubraniami, tkaninami, meblami itd. „Dordoj” (i krótkim postoju na zakup wełnianych skarpetek w hurtowych cenach, które wylądowały pod niejedną choinką :) ) przed nami ukazał się koń w przyczepie. Uznaliśmy to za dobry znak i spokojnie jechaliśmy za nim, aż naszym oczom ukazało się rozległe pole, na którym część była wydzielona na parking, część na strefę rozrywkowo-obiadową i wreszcie pustą przestrzeń, na której już niedługo miało się nieźle kurzyć! Jeźdźcy ubrani jak rugbyści z niewielkimi biczykami, trzymanymi w zębach prezentowali się intrygująco na swoich wielkich koniach. Same konie były wyposażone w ochraniacze i kolorowe odznaki, a na jednym siedziało dziecko i sypało na wszystkich cukierki. To był znak, że gra oficjalnie się rozpoczyna, a my jesteśmy tu mile widziani. Od razu zaproszono nas na porcję herbaty (i nie tylko) i po wymianie uprzejmości wytłumaczono co tu się będzie działo.

Otóż kok-boru oznacza dosłownie „wydzieranie sobie kozy” i jest to tradycyjna gra zespołowa ludów koczowniczych. Nazywają ją też ułak-tartysz, buzkaszi lub oglak tartis w zależności od kraju, który w nią gra, a są to Kazachowie, Kirgizi, Uzbecy, Tadżycy, Turkmeni oraz Mongołowie. Na czym polega kok-boru? Wersję, którą my widzieliśmy można nazwać wersją „demo”, gdyż był to trening przed Światowymi Igrzyskami Koczowników, które w 2020 odbędą się w Turcji. Wtedy dwie drużyny walczą ze sobą na hipodromie o ciężki worek z jagnięcej skóry, który ową kozę reprezentuje. Są kibice, translacje telewizyjne i artykuły w gazetach. Zmagania, które widzieliśmy były bardziej kameralne i wydaje nam się nie do końca legalne, ale zwycięzca wygrywał samochód, więc chyba gra warta świeczki :) Nie ma żadnych reguł, żółtych kartek, czy goniącego zawodników czasu. Można się bić, spychać z siodła, wyzywać, co tylko może rozproszyć przeciwnika. Zadaniem zawodników każdej z drużyn jest poderwanie podczas jazdy konnej, z wyznaczonego na środku boiska kręgu, leżących na ziemi zwłok kozła lub barana, które powinny ważyć około 60 kg. Wciągnięcie owego zwierzęcia na swojego konia i przewiezienie do „bramki”, umownie oznaczonej na obrzeżach pola. Zadaniem zawodników przeciwnej drużyny jest odebranie "piłki" przeciwnikom i przerzucenie jej do swojej „bramki”.

Rozbroili nas lekko panowie w kolorowych filcowych szlafrokach „chałatach”, chwalący się który ma lepszy i bardziej jakościowy „kementaj”. Jest to część tradycyjnego ubioru męskiego Kirgizów, tak jak czapka przypominająca klosz do lampy – kołpak. Opowiadali nam o tym jak bardzo międzynarodowym sportem jest kok-boru, uprawiają go przecież prawie wszystkie nacje Środkowej Azji! Wiele osób się nami interesowało, ucinało pogawędkę i wyjaśniało co tu się dzieje i jakie mają tradycje, było to bardzo miłe. W części relaksacyjnej ustawione były długie stoły, w kadziach („kazaniach”) gotował się plow (ryż z baraniną i warzywami), ustawiona też była specjalna VIPowska jurta (skórzany namiot) dla zwycięzców z pokaźną ucztą w środku. O kuchni środkowoazjatyckiej przeczytacie tutaj.

Gra toczyła się wiele godzin, kibice zasiadali w przyczepach za metalowymi prętami, gdyż istniało niebezpieczeństwo, że rozpędzony koń nie wyhamuje i kogoś potrąci. Samej gry nie dało się obserwować z bliska, gdyż wtedy samemu trzeba by było dosiąść konia i wjechać nim w wir walki. Mimo zapewnień miejscowych, że możemy pożyczyć ich konie, nikt z nas się nie odważył nawet biernie uczestniczyć w tej niebezpiecznej grze, ale widzieliśmy fotografa, który dzielnie usiłował złapać swój najlepszy kadr. Poznaliśmy też organizatora we własnej osobie, który zaprosił nas na afterparty, ale my ruszaliśmy już dalej, gdyż mieliśmy tego dnia do pokonania jeszcze ponad 400 km (relację z dalszej drogi znajdziecie tutaj i tutaj). Pewnym jest, że trzeba mieć nie lada szczęście i znajomości, by obejrzeć coś tak autentycznego nie na oficjalnych igrzyskach, a na zwykłym polu, czyli tam, gdzie to wszystko się zaczęło. Pozostajemy pod wielkim wrażeniem odwagi i sprawności fizycznej ludów koczowniczych i wyruszamy w dalszą podróż.

Z pozdrowieniami dla Borysa, Oli i Igora, którzy przeżyli tą przygodę z nami :)

Masz pytania? Skontaktuj się już teraz!

Tomek

+995 558 154 189

info@kavkazbrothers.com

 

Łukasz

+48 693 868 462

info@kavkazbrothers.com

Kavkaz Brothers

"Kavkaz Brothers" 

Angisa Street 78/109,

Batumi 6000, Gruzja - Georgia

Organizator działa w oparciu o przepisy prawa gruzińskiego. Działalność Organizatora jest zarejestrowana na terenie Gruzji.